Sezon koncertowy tak jakby się zaczyna, kilka wyjazdów w czerwcu pozwala mieć nadzieję na nadejście tzw. lepszych czasów.
W Toruniu było niesamowicie! To jedyne miasto, do którego czuję coś więcej, niż tylko te sentymentalne bzdury, które czuje się wracając do miejsc dawno nieodwiedzanych. Oczywiście miasto zmieniło się od czasów swojej hanzeatyckiej świetności. Od XVII do końca XIX w. zniknęło wiele budowli, niektóre zostały przebudowane (Dwór Artusa) Niemcy nawet stworzyli Festung Thorn (na szczęście nie była oblegana).
Upał nie pozwolił na zbyt długie podziwianie miasta, ale kryjąc się przed słońcem w cieniu sosen dowiedziałem się,że lasek na Bielanach, w którym kiedyś (30 lat temu) biegałem, nazywa się Rudelka i jest częścią Gór Zajęczych.
Przypomniałem sobie, jak na tzw. murku (na rogu ul. Kopernika i Pod Krzywą Wieżą) w 1986 r. kupiłem płytę winylową wytwórni Amiga (Made in DDR) z koncertem duetu Sonny Terry & Brownie McGhee, a w sklepie muzycznym na ul. Mostowej nabyłem pierwszą gitarę Defil. W tymże sklepie zaopatrywałem się w harmonijki ustne Blues, które rozpadały się po kilku minutach dmuchania. Na początku lat 90-tych w sklepie muzycznym na ul. Szewskiej kupiłem gitarę z napisem Dylon, której użyłem podczas koncertu na mojej pierwszej Rawie Blues. Zaś w nieistniejącym już sklepie z płytami na ul. Kopernika kupiłem CD z wszystkimi nagraniami Roberta Johnsona.
Wspomnień jest oczywiście dużo więcej. Jak będę w Toruniu za jakiś czas, to będzie można dodać do listy wspomnień uliczny koncert Pod Krzywą Wieżą.