Z tymi gruszkami i popiołem to chodzi o to, że się ich nie zasypia. Tych gruszek w popiele. Więc nie zasypiam, tylko zabieram się za następne nagrania. No i wygląda na to, że w tej chwili mam zarejestrowane ponad 40 min. materiału składającego się z ballad mojego autorstwa. Jeśli już o „Pozdrowieniach z Milagro” będzie można mówić w czasie przeszłym, to wyciągnę z rękawa następnego asa (kier).
Kiedyś w rozmowie z pewnym realizatorem dźwięku w kontekście formy nagrań padła nazwa „spowiedź”. Muzycy, jeśli już, to spowiadają się raczej tylko przed ostatnim namaszczeniem (opinia zgodna ze stereotypowym społecznym postrzeganiem przedstawicieli tej profesji), więc konkretnie chodziło o powiedzenie prawdy, a następnie o spektakularne pożegnanie się przed opuszczeniem świata doczesnego. W moim przypadku jest tak, że może i mam się z czego spowiadać, ale zgodnie z powyższym nie mam ochoty zarówno na spowiedź, jak i ostatnie namaszczenie. Zabrzmi to może bluźnierczo, ale wydaje mi się, że jeszcze za wcześnie na takie czynności. Zwłaszcza, że ostatnio robota idzie nad wyraz dobrze i zdrowie dopisuje!
Niemniej jednak z powodu, którego przypomnieć sobie nie mogę za żadne skarby, chodziła mi po głowie piosenka o takim właśnie pożegnaniu. Więc żeby sprawę pożegnania mieć już za sobą, nagrałem od razu dwie! A w tej drugiej jest gitara slide w stylu, jak mi się wydaję, Jacka Skubikowskiego. No, może „w stylu” to za dużo powiedziane. Pozostańmy może przy stwierdzeniu, że te dźwięki zostały zagrane z zastosowaniem technologii Jacka Skubikowskiego i Pawła Ostafila w nastroju pierwszego z wymienionych gitarzystów. Tutaj muszę wyjaśnić, że u mnie z techniką slide w bluesowym wydaniu to jest tak, że naprawdę długo nie słyszałem nic, co by mnie poruszyło i zaitrygowało (wyjątkiem był Casey Bill Weldon i Johnny Winter). Dopiero spotkania z Pawłem Ostafilem sprawiły, że głębiej zainteresowałem się tą techniką. A teraz uwaga: rozumiem, że wygłaszanie kategorycznych sądów jest związane z ryzykiem wystawiania się na nieprzyjemne repliki kibiców rockowych gitarowych bogów, ale nie mając przecież nic do stracenia, spróbuję teraz taki kategoryczne osądy wygłosić. Uważam, że do sposobu gry techniką slide wypracowaną przez Ostafila i Skubikowskiego nikt się zbliżył, a co gorsza, nikt nie zamierza kontynuować. Szkoda, że Jacek Skubikowski zostawił tak mało nagrań, a te które są dostępne, to pop zalatujący plastikiem dominującym w muzyce lat 80- tych. Zaś nagrania Pawła Ostafila są praktycznie niedostępne. A ja ciągle pamiętam te wprawki, które grał mi w swojej kuchni. Ktoś powiedział (chyba Jim Dickinson), że najlepsza muzyka nie była nagrywana. Coś w tym jest. Pochwalę się zatem, że jestem w wyjątkowej sytuacji: słyszałem coś takiego i nie zapomniałem.